From the perspective of 10 days—I'm writing this 10 days after returning home—I can see that while we didn't always have great weather, we actually had a pretty good time. Before and after our departure, the weather was completely ruined. Even Asia got a tan. I'm not counting myself, as I have such a dark complexion that I can tan in any conditions, even in autumn. Apart from three days of rain, we swam/splashed around every day. As soon as the warm sun appeared and it was windy, I'd activate the Monkey-Man protocol. Since childhood, I've loved jumping into waves. I like to feel the power and vulnerability of nature. It's relatively safe here because of the shallow sea. Apparently, there aren't waves like that in the Mediterranean (I've only been there once, so I don't know) and the currents are too strong. I learned this as a teenager when a wave pulled me underwater. I was more lucky than smart, as the current was exceptionally weak, and I managed to escape. I was also close enough to shore to manage. If I'd been any further, my father probably wouldn't have been able to save me, because I could actually feel myself spinning underwater. If you ever find yourself in a situation like this, never, ever try to fight the current. Unless it's really close, but it's still about pushing off with your feet and kicking your arms towards the shore. If you're too far away, lie down on the surface of the sea and wait. The current will eventually throw you onto the beach. In the Netherlands, they teach this in school from elementary school.
One day, after eating a delicious waffle with all the toppings, we walked towards the beach. After seeing the big waves, I said to Asia, "Let's go down for an hour; we need to let out our inner monkey." I took off my shoes, socks, and backpack, threw everything in one place when I reached the beach, ran into the water, and for the next hour, I threw myself into the waves. One after another. The harder they hit my chest or neck, the better. A 35-year-old man plays like a little kid. XD I accidentally swallowed water three times, once I went too far and the current pulled me over the shallows (not the one by the shore, but a few dozen meters away), but... That's part of the experience. XD I had fun like that for two days. Every time I went out, Aśka would laugh and say that the grandmothers commented on my diving into the waves, and apparently some guy was even filming me, laughing to himself.
Speaking of the Netherlands, we have an extensive network of bike paths by the sea. Because they're not yet the norm in Poland, people don't know how to use them. Another issue is that they're connected to sidewalks, so there's a constant struggle between pedestrians and cyclists. Just like on a road between cars and cyclists. It would be better if they separated the sidewalk and bike path on both sides of the street, but due to a lack of space (and, above all, money), they combined them. After three days, we got used to it and instinctively moved to the sidewalk, but even so, we sometimes ended up on the bike path. It would be difficult to do otherwise with so many people. Apparently, more and more such paths are being built across Poland. Even in my area, a similar route to another city is slowly being built. It will probably take a few years to complete, and it certainly won't be a direct route (because that's impossible in some areas), but that alone is enough to help reduce the number of fatal accidents. And cyclists have needed them for a long time.
To avoid ending or starting on the wrong foot, I've squeezed my rant right into the middle of the text. Let me start by saying that I have a few friends from Szczecin who I've been friends with for a long time. Most of them have licenses and drive, or have driven quite often and long distances, have experience, etc. So I know that Szczecin and probably its surrounding areas (I'm not sure about them, as I've heard about renovations in Szczecin since I was a child, either from TV or from drivers whose conversations I've overheard or even witnessed myself) have been under construction for over a decade. Sure, there are periods of greater or lesser intensity, but overall, the city has been undergoing renovations, like Wrocław. For over a decade. This tells me that even experienced drivers like my father can get lost and waste several or even several dozen kilometers. As one friend said, if you don't drive relatively regularly, you don't know the fastest routes, which actually make your route shorter. Knowing the road is one thing, but that's what electronics are for. You need to have the knowledge of local, mobile residents who know their way around the area and know how to get there in the easiest possible way.
While the drive towards the sea was easier, the return trip was pure chaos in West Pomerania. Or rather, until I finally reached the S3, which took me directly south. Returning to the S3 expressway, I remembered my driving lessons – during my theory lessons, my teacher told me that if we were in this situation (which is easy to do, considering that Poland has many places with terrible road signs), we should head for the nearest large city and, before reaching it, turn off to another one, closer to our destination. So I did, and we arrived in Lower Silesia.
My final piece of advice: If you're close to home, I recommend taking some jars or other packaging and buying fruit. Not only are the prices almost half as high (and if it weren't by the sea, it might be a bit cheaper), but they also taste and quality better. There's less industry and stinking factories here, and they can also inhale iodine, there's wind (which both helps and harms plants), and plenty of sunshine. I made a liqueur from my strawberries for winter.
In short, although we didn't manage to accomplish everything we planned, we achieved 80-90% of what we set out to do. Asia has already confirmed that she wants to go next year, so we'll go. This time, however, for a maximum of six days and in the middle of the week, not right before the weekend. Ten days is a bit too long, but I wanted Asia to experience the sea to its fullest, and I truly relaxed for the first time in my life, so it was okay.
Z perspektywy 10 dni, bo piszę te słowa 10 dni po powrocie do domu, widzę że choć nie zawsze mieliśmy dobrą pogodę, to trafiliśmy w sumie nie najgorzej. Przed wyjazdem i po powrocie, pogoda była totalnie zepsuta. Nawet Asia opaliła się. Siebie nie liczę, bo mam tak śniadą cerę, że opalę się w każdych warunkach, nawet jesienią. Pomijając trzy dni, gdy padało, pływaliśmy / pluskaliśmy się każdego dnia. Jak tylko pojawiło się ciepłe słoneczko i było wietrznie, to odpalałem protokół Człowiek-Małpa. Od dziecka uwielbiam rzucać się na fale. Lubię poczuć siłę oraz własną słabość podczas starcia z naturą. U nas jest to w miarę bezpieczne z uwagi na płytkie morze. Nad Morzem Śródziemnym podobno nie ma takich fal (byłem tam tylko raz, więc nie wiem) + prądy morskie są zbyt silne. Przekonałem się o tym, jako nastolatek, gdy fala wciągnęła mnie pod wodę. Miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo prąd był wyjątkowo słaby i zdołałem z niego uciec. Byłem też na tyle blisko brzegu, że dałem rady. Gdybym był trochę dalej, ojciec raczej nie zdołałby mnie uratować, bo autentycznie czułem, jak się kręcę pod wodą. Jakbyście kiedyś mieli taką sytuację - nigdy, przenigdy nie próbujcie walczyć z prądem. No chyba, że jest naprawdę blisko, ale to i tak na zasadzie mocnego odbicia się stopami i zapierdalaniem rękami w kierunku brzegu. Jeśli jesteście za daleko, połóżcie się na tafli morza i czekajcie. Prąd w końcu wyrzuci Was na plażę. W Holandii uczą o tym w szkole już od poziomu podstawówki.
Pewnego dnia, po zjedzeniu pysznego gofra ze wszystkimi dodatkami, poszliśmy w kierunku plaży. Po zobaczeniu, że są duże fale, powiedziałem do Asi: "Idziemy na godzinkę na dół, trzeba wypuścić z siebie małpę." Ściągnąłem buty, skarpety, plecak, rzuciłem wszystko na jedno miejsce po dojściu do plaży, wbiegłem do wody i przez najbliższą godzinę rzucałem się na fale. Jedna po drugiej. Im mocniej przywaliła w klatę lub szyję, tym lepiej. Dorosły, 35-letni chłop bawi się jak małe dziecko XD. 3 razy niechcący nałykałem się wody, 1 poszedłem za daleko i prąd wciągnął mnie poza mieliznę (nie tą przy brzegu, tylko kilkanaście metrów dalej), ale... To część doświadczenia XD. Bawiłem się w ten sposób przez dwa dni. Za każdym razem jak wychodziłem, Aśka śmiała się i mówiła, że babcie komentowały moje rzucanie się na fale, a jakiś pan podobno mnie nawet kamerował, śmiejąc się pod nosem.
A propos Holandii, nad morzem mamy rozbudowaną sieć dróg rowerowych. Z racji, że nie są jeszcze normą w Polsce, ludzie nie wiedzą, jak z nich korzystać. Inna sprawa, że są połączone z chodnikami, więc trwa walka między przechodniami, a rowerzystami. Tak jak na drodze między samochodami, a rowerzystami. Byłoby lepiej, gdyby rozdzielili chodnik i drogę rowerową na dwie strony ulicy, ale z powodu braku miejsca (a przede wszystkim pieniędzy), połączyli 1 i 2. Po 3 dniach przyzwyczailiśmy się i odruchowo przechodziliśmy na chodnik, ale mimo to czasem ładowaliśmy się na drogę rowerową. Trudno by było inaczej, gdy jest tylu ludzi. Podobno w całej Polsce, powstaje coraz więcej takich dróg. Nawet w moich okolicach powoli powstaje droga tego typu do innego miasta. Pewnie skończą dopiero za kilka lat, na pewno nie będzie to bezpośrednia droga (bo tej nie da się zrobić na pewnych obszarach), ale samo to wystarczy, by przyczynić się to do zmniejszenia ilości śmiertelnych wypadków. No i rowerzyści potrzebują ich od bardzo dawna.
Żeby nie kończyć i nie zaczynać w zły sposób, wcisnąłem swój rant na drogę powrotną w sam środek tekstu. Zacznę od tego, że mam kilku znajomych ze Szczecina, z którymi długo się przyjaźnię. Większość z nich ma prawko i jeździ lub jeździła dość często i daleko, ma doświadczenie etc. Także wiem, że Szczecin i chyba jego okolice (co do nich nie jestem pewien, bo o remoncie w Szczecinie słyszę od dziecka, czy to od TV, czy kierowców, których rozmowy podsłuchałem lub sam w nich uczestniczyłem), są w budowie od kilkunastu lat. Wiadomo, są mniej lub bardziej intensywne okresy, ale generalnie miasto jest remontowane, jak Wrocław. Od kilkunastu lat. Dzięki temu wiem, że nawet doświadczeni kierowcy na poziomie mojego ojca, mogą się zakręcić i zmarnować kilkanaście / kilkadziesiąt kilometrów. Jak to powiedział jeden ze znajomych, jak nie jeździ się w miarę regularnie, to nie zna się najszybszych dróg, dzięki którym trasa jest faktycznie krótsza. W sensie, znajomość drogi to jedno, ale od tego mamy elektronikę. Trzeba mieć wiedzę, jak lokalni, mobilni mieszkańcy, którzy orientują się na tym terenie i wiedzą, jak dostać się w najprostszy możliwy sposób.
O ile jazda w kierunku morza była łatwiejsza, o tyle droga powrotna, to był jeden wielki chaos w Zachodniopomorskim. Czy raczej, do momentu gdy w końcu dojechałem na S3 prowadzącą mnie bezpośrednio na południe. Google kilka razy poprowadziło mnie drogami widmo (skończonymi, ale jeszcze niewidocznymi dla aplikacji), niektóre zjazdy były zamknięte, raz mnie zawróciła i musiałem nadrabiać 50-60 km. Wracając na S3, przypomniałem sobie naukę jazdy - podczas lekcji teoretycznych, mój nauczyciel powiedział, że jak będziemy w takiej sytuacji (o co nie trudno z uwagi na to, że w Polsce mamy wiele miejsc z beznadziejnie ustawionymi znakami), to trzeba się kierować do najbliższego, dużego miasta i zanim w nie wiedziemy, odbić na inne, bliższe naszemu kierunkowi. Tak też zrobiłem i dojechaliśmy na Dolny Śląsk.
Ostatnia rada ode mnie. Jeśli macie w miarę niedaleko dom, polecam wziąć ze sobą jakieś słoiki lub inne opakowania i kupić owoce. Nie dość, że ceny są prawie o połowę mniejsze (a gdyby to nie było nad morzem, to może byłoby nieco taniej), to są dodatkowo lepsze pod względem smaku i jakości. Nie ma tu tyle przemysłu, fabryk smrodu, a dodatkowo mogą wdychać jod, jest wiatr (który zarówno pomaga, jak i szkodzi roślinom) i dużo słońca. Ze swoich truskawek zrobiłem nalewkę na zimę.
Reasumując, choć nie udało się nam zrealizować wszystkich planów, to spełniliśmy tak z 80-90% tego, co sobie założyliśmy. Asia już potwierdziła, że chce jechać za rok, więc pojedziemy. Tym razem jednak na max 6 dni i w środku tygodnia, nie tuż przed weekendem. 10 dni to trochę za długo, ale chciałem by Asia poczuła morze pełną piersią, a ja po raz 1 w życiu naprawdę się zrelaksowałem, więc nic się nie stało.