Od momentu otrzymania klucza na Steam do dnia dzisiejszego, doszedłem do dwóch wniosków związanych z tym tekstem. Pierwszy z nich dotyczy tego, że jeśli się nie zapoznaliśmy z jakimś tytułem w trakcie jego prime-time lub parę lat później (a w przypadku dzisiejszej częstotliwości wydawania nowych produktów, ten okres czasu jeszcze bardziej się zawęża), nie odczuwamy wobec niego nostalgii lub nie musimy się z nim zapoznać z własnej, nieprzymuszonej woli, to będziemy mieli prawdopodobnie inną opinię od fanów, którzy z tym tytułem dorastali. Żebyście mnie dobrze zrozumieli, to porównam to do "Dragon Balla". Gdy to anime leciało w polskiej telewizji, to dostęp do internetu był ograniczony, z kolei na pozostałych kanałach nie było zbyt wiele alternatyw, a próg wejścia był zawieszony wyjątkowo nisko z uwagi na prostą fabułę. Nic więc dziwnego, że stał się to kultowy tytuł dla niemałej grupy ludzi z mojej generacji, nie tylko w Polsce, ale i praktycznie na całym świecie. Grupa, nawet jeśli całkiem liczna, to jednak nie wszyscy. Znam ludzi, którzy świadomie zignorowali to anime lub nie przypadło im do gustu, znam też takich, których ominął hype na ten tytuł. Z różnych powodów, braku czasu, brak możliwości oglądania wszystkich odcinków etc. Zarówno tych oglądających dziś anime, jak i tych, którzy się nimi nie interesują. Wszystkim tym ludziom bardziej rzuci się w oczy uproszczona fabuła, prosta animacja, zazwyczaj słabo rozwinięte postacie. DBZ ma swój niekwestionowany udział w paru rzeczach, jak również wyróżnia się na plus względem innych tytułów w kilku aspektach, ale zestarzało się źle i ma zbyt mało do zaoferowania w dzisiejszych czasach. Podobnie jest w przypadku omawianych przeze mnie gier.
Drugi wniosek tyczy się tego, że remastery, nawet te znacząco poprawiające grafikę i dodające opcje, których nie dało się zaimplementować w dniu premiery i parę lat po niej, nie zawsze są dobre dla wszystkich graczy, a wyłącznie fanów. Im starsza gra, tym zazwyczaj ma większe ubytki, elementy o których nie pomyślano w czasach jej produkcji. Tyczy się to nie tylko gier, ale i np. filmów, czy anime, które są nudne, nadmiernie rozciągnięte lub mają za mało treści. O filmach i anime wspominałem np. przy recenzji "Legend of the Galactic Heroes", czy nieco w innym kontekście, obu części "Terminatora", więc tym razem skupię się wyłącznie na grach. Te ubytki widać po łatwych misjach, długości gry, małej ilości contentu do odkrycia. Żeby nie było, jasne, wiele starszych gier jest trudniejszych, ale niekiedy to wynikało albo ze sztucznego wydłużania czasu rozgrywki albo chęci maksymalizacji zarobków, jeśli tytuł trafiał np. na automaty. W przypadku tytułów na PC, wiele z tych tytułów można było przejść wg określonego schematu, typowego dla danego gatunku. Wtedy to się tak nie rzucało w oczy, nie tylko z powodu wieku, ale i doświadczenia. Gdybyśmy byli starsi, mieli lepszy refleks, sprawniej myśleli i działali, to wiele tytułów skończylibyśmy w trakcie jednego, dwóch, może trzech dłuższych posiedzeń przed komputerem. Wystarczyłoby by konsekwentnie przechodzili kolejne misje, co nie oznacza to, że musielibyśmy ją rushować, Taką właśnie grą jest wydany w tym roku remaster "Command and Conquer". Jest to tytuł przeznaczony głównie dla fanów iraczej nie spowoduje, że pozostali gracze będą nim zachwyceni.
Zacząłem mało entuzjastycznie, co nie przystoi takiemu fanowi tych gier, ale tak to już jest, jak jest realistyczną marudą. Nie znaczy to, że gra mi się nie podobała, wprost przeciwnie, bawię się świetnie, dostałem tytuł na który czekałem ponad 20 lat. Po prostu „Tiberian Dawn” i „Red Alert” w wersji 2020 boleśnie mi uświadomiły to, o czym napisałem we wstępie. W tekstach o "WarCraft 1&2" oraz CnC 1995 i RA, kilkukrotnie wspominałem że gry studia Westwood lepiej prezentowały się od produktów Blizzarda pod względem fabuły, jej opowiadania i postaci. Tylko że to było ponad 20 lat temu, a przez ten czas wiele się zmieniło. Jasne, gdyby zignorować wszystko, co się stało potem, to klasyczne produkcje z serii "Command and Conqer" nadal są lepsze pod względem scenariusze, ale to byłby cherry-picking i ustawianie narracji pod swoją perspektywę. Wyszła trzecia część "WarCraft" , która świetnie rozwinęła wszystkie pomysły. Z kolei pracownicy Blizzarda nauczyli się lepiej opowiadać historię i wykorzystywać możliwości takiego lore. Westwood nie próżnował pod tym względem, ale wyszło im to IMO słabiej. Żadna kolejna część cyklu CnC, czy to w formie wojen o Tiberium, czy RA, nie była w stanie dorównać kunsztowi twórcom SC i WC. Tak jak w latach '90 zachwycałem się fabułą "Tiberian Dawn" i jedynie lubiłem "Red Alert", tak przy tegorocznym ogrywaniu kampanii czułem się jakbym grał w "WarCrafta 2", czyli gry archaiczne i przestarzałe.
Może to kwestia czysto subiektywna, ale scenariusz do TD zestarzał się w nieco lepszej formie. Moim zdaniem wynika to z tego, że studio podeszło poważniej do scenariusza i dostaliśmy realny konflikt, który był jakkolwiek angażujący i nie zawierał tylu śmiesznych scen. Nie wiem, czy to był zamierzony efekt, czy nie, ale Stalin przedstawiony jako błazen, czy generał Nikos Stavros jako niekompetentny tchórz wytrącali mnie z immersji. W starszej grze mieliśmy Joe Kucana vel. Kane'a, który był nieporównywalnie lepiej poprowadzoną i przemyślaną postacią od każdego, kogo zobaczyliśmy w nowszym tytule Westwood. W TD były dodatkowe wątki, które co prawda były drogą donikąd lub niedostatecznie je rozwinęły (patrząc z perspektywy całej serii), ale przynajmniej ubogacały ówczesny świat NOD i GDI. Mieliśmy wątki o fake newsach, propagandzie obu stron, toksycznym wpływie Tiberium na naturę oraz ludzi, testowanie tajnych broni, czego zabrakło w alternatywnej wersji 2 Wojny Światowej. W grze o Aliantach i Sowietach była przestrzeń do wprowadzenia takich elementów, a nie dostaliśmy nic lub prawie nic. Jedyny wątek jaki rzucił mi się w pamięć, to elementy szpiegowskie, śledzenie super-technologii, tzw. "mrocznych projektów" (nowego uzbrojenia, które jest ukrywane przed pozostałymi państwami i opinią publiczną). Pomijając to, może czegoś nie dostrzegłem, bo od dziecka jestem odrobinę uprzedzony do fabuły RA, ale na pewno nowsza gra Westwoodu, jest pod tym względem uboższa. Jest to tym bardziej bolesne, że nawet w moim zdaniem lepszej grze, dostrzegam wiele pustych pól, które można było uzupełnić przy wydaniu odnowionej wersji. Skoro i tak robili tę grę praktycznie od nowa, to mogliby dodać kilka misji rozwijających fabułę. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale tak chyba było w odświeżonej wersji "StarCraft 1". Sam w nią nie grałem, ale słyszałem z dwóch źródeł, które darzę zaufaniem, że dodano kilka misji, które poprawiają kampanię single player.
Fabuła "Tiberian Dawn", podobnie jak RA, przedstawia alternatywną wersję naszego świata. Na Ziemię spada meteoryt z nieznanym ludzkości surowcem. Tiberium, bo tak je nazwano od miejsca, gdzie spadł kamień pochodzenia pozaziemskiego (rzeka Tyber), staje się najważniejszym surowcem na naszej planecie. Wpływa na giełdy, zaburza balans sił na świecie, generalnie wykorzystuje się je do wielu różnych rzeczy, głównie zarobkowych. Walczą o nie dwie frakcje - GDI, które jest odpowiednikiem NATO i bractwo NOD, takie państwo ISIS, ale z dużo większymi wpływami, bardziej rozbudowaną strukturą i zapleczem finansowo-intelektualnym. Gdy wybraliśmy GDI, to walczyliśmy w Europie, gdy NOD - odbijaliśmy Afrykę spod władania tych dobrych. Jeśli chodzi o "Red Alert", to tak jak już wspomniałem, ten tytuł również opowiada alternatywną historię. Tym razem Albert Einstein stworzył wynalazek znany jako Chronosfera, dzięki któremu najsłynniejszy Adolf świata trafił do innej epoki. Natura jednak nie lubi próżni i jak ma dojść do jakiegoś wydarzenia, to do niego dojdzie w ten, czy inny sposób. Stalin będąc najsilniejszym przywódcą w Europie, zajmuje niemal cały kontynent. Tym razem niezależnie od wyboru strony konfliktu, mamy jeden teatr działań - Europę. Jeśli wybierzemy Aliantów, to odbijamy ją z rąk Sowietów i kończymy w Moskwie, a jeśli Sowietów, to wprowadzamy komunistyczny reżim na całym starym kontynencie.
Jeśli chodzi o grafikę, to powiem podobnie, jak w przypadku anime - nie znam się na tym aspekcie, więc lepiej nie sugerujcie się moimi opiniami. Jeśli chodzi natomiast o fakty, to wersja z 2020 oferuje zarówno starą oprawę graficzną, jak i odnowioną w 4K. Uporządkowano również interface, którego nie trzeba już aż tak przesuwać (mam na myśli boczny pasek, na którym rekrutuje się żołnierzy lub buduje nowe budowle tudzież pojazdy) oraz poprawiono jakość przerywników filmowych. Te aktorskie nadal wyglądają słabo i widać upływ czasu, zwłaszcza te z "Red Alert", ale te bez udziału ludzi wyglądają już całkiem nieźle. Oczywiście daleko im do poziomu Blizzarda choćby z czasów pierwszego"StarCrafta", ale pochodzą z tak starej gry, że trzeba byłoby je nakręcić od nowa. Generalnie rzecz biorąc, "Command and Conquer 2020" jest nieporównywalnie lepszym remasterem niż niesławny "WarCraft 3: Reforged", co jest bolesne dla Blizzarda głównie dlatego, że Petroglyph i Lemon Sky Studios mieli dużo trudniejsze zadanie do wykonania. Reforged potrzebował "jedynie" odświeżenia, pewnych poprawek, natomiast "Tiberian Dawn" i pierwsza część RA to dziadki niewiele młodsze od pierwszej części "Dooma", czy"WarCraft: Orcs and Humans", więc o poprawkach nie było mowy. Trzeba było wszystkie struktury, jednostki, elementy mapy narysować od zera, bo byłoby zbyt dużo pustych przestrzeni, które byłyby szczególnie widoczne po zbliżeniu mapy. Nie dysponuję obecnie zbyt mocnym laptopem, nie konfigurowałem również ustawień grafiki, grałem na domyślnych ustawieniach i gra mi się dobrze. Zdarzają się spowolnienia, lekkie lagi, ale tylko w przypadku włączenia gry, nagłego przeciążenia komputera. Grałem mając kilka programów odpalonych w tle i słuchając przy tym podcastów na YouTube. Póki co nie miałem takich problemów w przypadku dużych bitew, a ilość FPS-ów nigdy nie spadła poniżej 60 (za wyjątkiem sytuacji, o których napisałem powyżej). Oprawa graficzna raczej nie zrobi na Was piorunującego wrażenia, ale jest ładnie, czytelnie i gra nie obciąża za bardzo komputera.
EA dodało do zremasterowanej wersji misje, które trafiły na konsolowe wersje gier, nowe narzędzia dla moderów, galerię dodatków, nowe utwory nagrane przez Franka Klepackiego i zespół Tiberian Sons. Cieszę się przede wszystkim z nowych map, w które pragnąłem zagrać 15 lat temu oraz muzyki. Zaczynając od map, na pewno je w końcu przejdę, może nawet podczas przerwy świątecznej, gdy tylko zaliczę 1 część "Quake'a". Zagrałem w kilka z nich parę miesięcy temu i nie sprawiają wrażenia trudnych, czy rozbudowanych, czemu się w sumie nie dziwię, gdyż docelowo trafiły na konsole. Nie wiem, jak wyglądało sterowanie na PlayStation, Sega Saturn, czy Nintendo 64, grałem jedynie w RA na PlayStation, na którym grało się zaskakująco płynnie i łatwo. Zakładam, że w przypadku "Tiberian Dawn" sterowanie nie było tak proste - Westwood nie miało doświadczenia, a nawet jeśli inne studio odpowiadało za konsolowe porty, to RTS-y na tych platformach były jeszcze większą egzotyką niż dziś. Wracając do modów i ulepszonego edytora plansz - to świetna sprawa i na pewno by mnie to ucieszyło, ale to najpóźniej 15 lat temu. Może 10 lat wstecz byłbym zainteresowany, ale raczej nie na długo. Nie jest on w stanie mi nic zaoferować. No chyba, że jakiś fanboy CnC zrobi zremasterowaną wersję "Tiberian Sun" zanim zrobi to trio EA-Petroglyph-LemonSky, to wtedy chętnie skorzystam. Co innego, gdyby to był edytor do "WarCrafta 3" - chętnie bym zagrał w odświeżone mapy, jak DotA i inne AOS-y. Oczywiście odmienny od tego, który dodano do wersji Reforged, bo Blizzard nasrał na niego, jak i na cały remaster.
Ścieżka dźwiękowa do obu gier, jeden z najlepszych soundtracków, jakie kiedykolwiek słyszałem. Uwielbiam ją słuchać od ponad 20 lat i mam do niej olbrzymi sentyment. Przed premierą gry obawiałem się, czy będzie bardziej zbliżona do oryginału, czy swojej poprawionej wersji, która została wydana później przez Westwood. Na szczęście dla mnie, muzyk zrobił coś bliższego oryginalnej ścieżce dźwiękowej i praktycznie nie ma tych nowych elementów, które uprzykrzały mi rozrywkę przez wiele lat. Nie dość, że Frank Klepacki nagrał ponownie wszystkie dotychczasowe utwory, to jeszcze dostaliśmy kilka nowych piosenek w jego wykonaniu i zespołu Tiberian Sons, przez co poczułem się jak w drugiej połowie lat '90. Tiberian Sons przywodzi mi na myśl Level 70 Elite Tauren Chieftain, zespół złożony z pracowników Blizzarda, który nagrał kilka piosenek do WC3 i WoWa, np. Rogues do it from behind i Power of the Horde. Obie grupy nagrywają muzykę na styku hard-rocka i metalu, ale jest między nimi jedna różnica - zespół kojarzony z CnC wykorzystuje elementy muzyki elektronicznej. Podobnie jest z soundtrackiem do gry, mamy nieco mocniejsze, gitarowe kawałki, jak i te nagrywane elektronicznymi instrumentami. Wiele utworów łączy oba gatunki, ale mamy też ostre, bitewne motywy muzyczne, jak i spokojniejsze ambienty. Mój stosunek do tego soundtracku jest wyjątkowo osobisty (to pierwszy RTS, który zacząłem uwielbiać), więc trudno mi ocenić, czy jest obiektywnie dobry, ale z pewnością mogę go zaliczyć do tych lepszych. Nigdy nie grało mi się tak przyjemnie w CnC, ta gra stanowi wzór, jak się powinno zmieniać ścieżkę dźwiękową w remasterze. Fani znajdą tu, to co polubili w pierwszej części, ale mocniej i lepiej. Act on Instict, mój ulubiony kawałek z oryginału, nie jest tak dobry, jak w pierwowzorze, ale nowa wersja jest na tyle dobra, że nie zwracam na to uwagi. Reszta soundtracku to czyste złoto, spełnienie moich marzeń jako fana. Oba utwory Hell March brzmią bardzo epicko, podobnie z Grinderem, Command and Conquer to mój nowy ulubiony utwór w tym uniwersum, zaś Slave to the System, No Mercy i I got a present for ya są niemniej epickie. No i jeszcze dostałem w Edycji Kolekcjonerskiej usb wyglądające jak kryształ Tiberium. Spełnienie świątecznych marzeń.
Jeśli chodzi o multiplayer, to niewiele o nim powiem. Gdy gra była w swoim prime-time, to nie miałem możliwości gry przez sieć. Miałem co prawda dostęp do internetu, ale że był to zwykły modem, to raczej nie obyłoby się bez wielkiej ilości laggów. Obecnie wolę unikać tego trybu rozrywki, bo nie mam czasu ani ochoty. Tzn. czas może i by się znalazł, ale jeśli chodzi o chęci... Poświęciłem dziesiątki tysięcy godzin na mecze w Wc3, DotA, LoLa i o wiele mniej w AoE2, czy "StarCrafta" i jestem nasycony do końca swojego życia, jeśli chodzi o mecze z innymi graczami.
Mogę natomiast zastanowić się, czy CnC 2020 osiągnie na tym polu sukces. Obecnie RTS-y nie są tak popularnym gatunkiem, jak kilkanaście lat temu. Owszem, nie są martwe, jak mówią niektórzy, ale daleko im do swojego peaku popularności. Jeden lub dwa RTS-y na rok w zupełności wystarczą dla graczy. To zasługa gier MOBA, gatunku który powstał dzięki trzeciej części "WarCrafta". Zanim ktoś się przyczepi - tak, jego zalążki były już w przypadku poprzedniej odsłony tej gry i "StarCraft 1", ale są tak archaiczne względem WC3, że nie wspominam o nich. Gracze nie lubią już oglądać długich streamów, zamiast tego wolą 20, maksymalnie 40-minutowe mecze. Z tego powodu LoL, czy DotA są dynamiczniejsze niż 10 lat temu. Mecze online w RTS-ach co prawda nie trwają dużo dłużej, ale trzeba kontrolować zbyt wiele rzeczy, co nie jest już tak ciekawe dla większości współczesnych graczy. Zamiast tego wolą oglądać mecze 5vs5, jak 10 bohaterów walczy ze sobą o zdobycie Nexusa. EA deklaruje, że chce rozwinąć tryb multi i wprowadzić tytuł do rozgrywek e-sportowych. Próbowali tak zrobić z RA3 i CnC3, ale niespecjalnie im to wyszło, bo zbyt mało graczy chciało w nie grać. W przypadku gier, które recenzuję może być jednak inaczej - nie są zbyt skomplikowane, co nie oznacza że są banalne. Jednocześnie są odpowiednio dynamiczne, mapy niewielkie, przez co szybko dochodzi do walki. Zatem gra ma dużą szansę spełnić oczekiwania współczesnych graczy. Czy to zrobi? Nie wiem, od czasu premiery minęło dużo czasu, a ja jeszcze nie słyszałem o jakiś turniejach w sieci. To jednak może wynikać z tego, że niespecjalnie się nimi interesuję.
Reasumując, nie wiem czy gra przypadnie do gustu ludziom, którzy nigdy nie grali w klasykę RTS-ów. Może nie jest to najlepsze porównanie, ale takie mi przyszło jako pierwsze na myśl - CnC2020 to taki zegar analogowy, który był dobry w latach '90, ale wraz z rozwojem technologii i elektronicznych gadżetów, staje się coraz bardziej zbędny. Co nie oznacza, że jest bezużyteczny, ot po prostu wiele późniejszych gier, nawet jeśli te miały mniejszy budżet lub gorszych producentów, spełniają lepiej swoje zadania. Człowiek może i polubi ten zegar analogowy, bo spodoba mu się jego old-schoolowe wykonanie, może i zamontuje go u siebie w salonie lub sypialni, ale dobry zegar elektroniczny sprawdza się lepiej pod każdym względem. Łatwiej go ustawić, można regulować głośność, zmieniać budzik, można go łatwiej przenieść z miejsca na miejsce. A że estetyka gorsza? No cóż, dla większości liczy się funkcjonalność. "Command and Conquer" na pewno znajdzie swoją niszę, ale nie wiem na ile będzie ona aktywna w jej promocji i rozwijaniu gry. Trudno powiedzieć, jak będzie. Grono fanów RA i CnC nie jest tak liczne, jak w przypadku "WarCrafta" i "StarCrafta", wydaje mi się również, że jest mniej aktywne. A jeśli chodzi o samą grę, to dobra podróż do przeszłości i duża porcja nostalgii dla fanów, ale jeśli nie jesteście fanami gier Westwoodu, to bardziej polecam remastery AoE lub "WarCrafta 3". Ten drugi tytuł niestety jest dostępny wyłącznie na torrentach, bo Blizzard zablokował możliwość sprzedaży i możecie kupić wyłącznie śmieciowego Reforged.