Jeżeli czytanie przemyśleń nudzi Was, nie polecam, gdyż tym razem, tego właśnie możecie się spodziewać po moim poście.
Od kiedy pamiętam podróżowałem. Na początku z rodzicami. Mój Tata pracował na placówkach dyplomatycznych na całym Świecie. Pierwsze kilka lat spędziłem w Poznaniu, gdzie wychowałem się i zdobyłem pierwszych znajomych. Niestety, w wieku 7 lat wyprowadziliśmy się do Japonii, gdzie nie było już tak łatwo i przyjemnie, ale dla dzieciaka złapanie języka i nowych znajomości to chwila moment. Wszystko było super, gdy w wieku 11 lat dostałem informację, że moi nowi koledzy mieszkają 10k km dalej - Los Angeles. Tu spędziłem 6 lat. Mogę śmiało powiedzieć, że najważniejsze 6 lat swojego życia. 6 lat, które mnie ukształtowało. Chodziłem do szkoły, nosiłem nowe Nike, mieszkałem w Bel Air, miałem basen w domu, chodziłem do McDonalda i śmiało mogę stwierdzić, ze stałem się Amerykańskim nastolatkiem z polskimi korzeniami, których nigdy się nie wstydziłem.
W wieku 17 lat mój Tata stwierdził, że nie chce już bawić się w politykę, a ja niestety nie miałem jeszcze 18 lat, więc nie mogłem decydować o swojej przyszłości. Wróciliśmy do Polski. Znowu Poznań, który po 10 latach wygnania był dla mnie jakby zacofany o 50lat w stosunku do Tokio czy LA. Wybrałem sobie liceum, które skończyłem.
Na studia wybrałem się na ULC w Londynie, wciąż w głowie mając swoje koczownicze życie. Podczas studiów pracowałem w nowej firmie Taty - produkcja narzędzi budowlanych w Chinach. Co wiązało się z częstymi wycieczkami do Kantonu i Shanghai'u.
Studia skończyłem. Nadmienię tylko, że studiowałem Business International, a finishowałem na 3-cim miejscu spośród 170 osób na swoim roku. Nie zdążyłem dojść do domu a już otrzymałem kilka telefonów w sprawie pracy. Wybrałem JP MORGAN w Londynie. Niby wszystko świetnie, ale wtedy coś się stało.
Nie wytrzymałem. Rzuciłem wszystko i poleciałem do Tybetu na bliżej nieokreślony czas. Musiałem pomyśleć, zastanowić się co dalej, wyciszyć.
Zostałem tam 3 miesiące, po czym doszedłem do wniosku, że nie chce takiego życia.
Wróciłem do Londynu, spakowałem swoje rzeczy i wyleciałem na Filipiny stając się najszczęśliwszym człowiekiem pod Słońcem.
Mieszkam tu od ponad półtora roku, a obecnie wróciłem do Polski na kilka tygodni żeby załatwić sprawy spadkowe i znowu dopadły mnie te same przemyślenia: czy droga, którą obrałem w życiu jest dobra? Mam pieniądze, mam więc spokój, ale co dalej?
Często leżąc na plaży zastanawiam się jaki mamy cel w życiu. Czy są to tylko pieniądze? Czy może każdy z nas poszukuje czegoś głębszego?