Końcówka 2017 roku zapisała się na kartach historii kolejnymi ATH Bitcoina, jawnym pogwałceniem wszelkich praw analizy technicznej i jakichkolwiek predykcji jego ceny.
Słowa bitcoin i blockchain były odmieniane przez wszystkie przypadki i na fali popularności Bitcoina powstało całe mnóstwo projektów opartych na blockchainie. Kiedy tacy giganci jak Ernst & Young czy Deloitte zaczęli wspominać o użyteczności blockchaina, nagle wybuchło mnóstwo rozwiązań bazujących na tej. technologii.
Owczy pęd
I nie zrozumcie mnie źle - nowa technologia daje nowe możliwości, ale zbadanie zastosowań danego rozwiązania zajmuje sporo czasu, co więc zrobić, kiedy samo słowo blockchain interesuje inwestorów bardziej niż to co robi nasza aplikacja? Stwórzmy kopię istniejącego rozwiązania - tylko, że na blockchainie.
Uber, ale na blockchainie! Tinder, ale na blockchainie! Airbnb, ale na blockchainie. Cała tona podobnych projektów wystartowała ze swoimi ICO, w które ludzie pompowali ogromne pieniądze. W tym szale chodziło głównie o to, żeby szybko dostarczyć MVP i zebrać jak największą ilość pieniędzy. Przekonany jestem, że wśród tych developerów, znaleźli się tacy z czystymi intencjami, ale mam wrażenie, że stanowią oni mniejszość.
Historia lubi się powtarzać
Cały problem polega na tym, że ta tendencja nie dotyczy jedynie aplikacji pisanych na blockchainie. Sporo developerów (zwłaszcza niedoświadczonych) ma tendencję do ulegania trendom i wrzucania do projektów rozwiązań, które nie przynoszą żadnej wartości.
Z jednej strony fakt, że programiści aktywnie szukają zastosowań nowych technologii bynajmniej nie jest niczym nagannym. Problem pojawia się wtedy, kiedy próbują użyć wiertarki do wbijania gwoździ. Z przekonaniem graniczącym z pewnością można założyć, że ta sztuka się uda, jednak czy nie wygodniej byłoby użyć dużo tańszego młotka?
Ten hype na aplikacje oparte na blockchainie nie jest pierwszym takim zjawiskiem. Wystarczy przypomnieć sobie jak popularność zyskiwało MongoDB czy Mikroserwisy. Dziś te technologie są szeroko używane, ale parę lat temu kiedy powstał na nie "boom" i każdy szanujący się blog techniczny pisał o cudowności tych rozwiązań, każdy używał Mongo. Do wszystkiego. Pozostałości po tym szale można znaleźć w niektórych upadłych już startupach, które na siłę używały nierelacyjnych baz danych, gdzie ten sam efekt mógł być osiągnięty dużo mniejszym kosztem z użyciem baz relacyjnych.
Nie tędy droga
Bardzo wielu developerów nie rozumie w czym tkwi siła aplikacji, które przenoszą na blockchaina. Jaką wartość da użytkownikowi fakt, że Tinder będzie na blockchainie. Niepodrabialność? Audytowalność? Zwiększona prywatność? Siłą takich aplikacji jest ich baza użytkowników i model biznesowy, a nie fakt, że używa konkretnych rozwiązań.
Podejżewam, że 90% użytkowników Tindera, Airbnb, Facebooka czy Ubera nie wie i nie musi wiedzieć co te aplikacje mają "pod spodem". To ich funkcjonalność decyduje o tym, że ktoś ściągnie je z AppStore i zapłaci za funkcje premium.
Dziś?
Pracy dla Blockchain developerów nie brakuje. Małe software house'y klepią shitcoiny na zlecenie nawet bez planów na ich dalszy rozwój. Inicjatywy takie jak IBM Hyperledger pozwalają na wyłonienie zastosowań blockchaina i póki co, nie jest ich tak wiele, ale te które istnieją (przeniesienie ksiąg wieczystych, książek serwisowych samochodów czy rejestru zwierząt gospodarskich na blockchaina) stanowią przełom w tym, jak te dane bedą przechowywane. Redukują koszty audytu istniejących systemów praktycznie do zera i wykluczają problemy z podrabianiem dokumentów.