#plartykul #wiedzmin #polish #dzikigon
Przez lata, jak jeszcze nie znałem tego uniwersum, to słyszałem sporo narzekań na ostatni tom. Gdyby nie finałowe starcie z Vilgefortzem, akcja w księstwie Toussaint i parę pojedynczych wątków (jak np. bitwa między Nilfgaardem, a krajami północy, przy szczególnym uwzględnieniu medyków), to pewnie bardziej bym narzekał. Przy wielu fragmentach czułem, jakby Sapkowski pisał je trochę na siłę. Tak jakby miał pomysłów i chęci wyłącznie na pół książki, a na resztę miał wywalone. Wypełnił ją średnio atrakcyjnymi zapychaczami, niektóre wątki chyba sztucznie wydłużył i dodał postacie z legend Arturiańskich, które IMO tak sobie łączą się ze światem Wiedźmina. I jasne, jak pisałem na blogu, niektóre fragmenty z Nimue czytało się w miarę przyjemnie, ale większość można byłoby spokojnie wywalić i książka niewiele by na tym straciła. Miałem również wrażenie, jakby treść "Pani Jeziora" była uboższa od wcześniejszych tomów. W poprzednich książkach było więcej miejsc, które odwiedzali bohaterowie (tu głównie świat Elfów, zamek Stygga i księstwo Toussaint), zaś postacie poboczne pełniły większą rolę i miały coś do powiedzenia. Zamiast tego mamy więcej Ciri, Yen i Geralta, którzy nie zachowują się dokładnie tak jak wcześniej. Zdawało mi się jakbym czytał efekty pracy jakiegoś scenarzysty, który próbuje naśladować Sapkowskiego, ale nie udaje mu się wyjść ponad zaledwie niezły poziom. Podobnie było w przypadku Angouleme, Bonharta, Vilgefortza, i Regisa (choć na szczęście w ich przypadku nie czułem tego tak zauważalnie). Wydawało mi się, że widzę oczami wyobraźni kukiełki, które jedynie udają te postacie, na szczęście częściej z dobrym skutkiem. Byli jacyś tacy bez pazura, tak jakby owy scenarzysta bał się ruszyć z tymi postaciami, by nie wyszło na to, że ich nie zna. Uważam "Panią Jeziora" za najsłabszy tom wiedźmińskiej sagi. Spokojnie mógłbym olać z 1/3 książki i nic bym na tym nie stracił. O ile nie mam dużych zarzutów do początku i środka sagi (można było część wątków wykasować, część rozwinąć, może to i owo napisać jeszcze raz, ale lepiej), o tyle Sapkowski nie umie kończyć swoich serii. Co prawda nie znam jeszcze Trylogii Husyckiej, ale o jej ostatnim tomie słyszałem jeszcze gorsze rzeczy niż o finale "Wiedźmina", więc... No dwa przykłady dają mi dostateczny powód, by tak uważać.
Skoro tak narzekam, to może napiszę, co mi się podobało? Przede wszystkim ostateczna bitwa o Ciri na zamku Stygga. To jest dla mnie "prawdziwy finał". Nie spotkanie Geralta z Yarpenem i Zoltanem w Rivii, nie zabicie Geralta przez jakiegoś randoma uzbrojonego w widły. Gdy czytałem, jak grupa wbija się do siedziby Vilgefortza, to miałem mimowolne skojarzenia z odcinka, jak Łowcy rozpoczynali skoordynowany na pałac Chimer w HxH 2011. Moje oczy chłonęły każdą scenę, dialog, a mózg szybko przerabiał tekst na obraz. A było co oglądać, emocjonowałem się jak podczas bitwy o Kaer Morhen, czy solówką z Dettlaffem. Co prawda mam kilka drobnych uwag, ale w obliczu emocji jakie we mnie wywołał i jak bardzo mi się podobał, uważam je za mało istotne. Słyszałem wiele razy narzekania na to, że bohaterowie zostali bez sensu zabici. Do pewnego stopnia mogę się z tym zgodzić, ale tylko tyle. Sapkowski, poza drobnymi zgrzytami, w moim mniemaniu godziwie uśmiercił druhów Geralta.
Potyczka łowcy wiedźminów z Cahirem była krótka, Sapkowski poświęcił jej 60% strony. Nilfgaardczyk kupił trochę czasu dla śmiertelnie rannej Angouleme i Ciri, ale przypłacił to życiem. Leo, jak na profesjonalistę przystało, dość szybko zrozumiał że to nie Geralt, więc załatwił przeciwnika w paru szybkich ciosach.Sapkowski mógł wymyślić coś lepszego, a nie pójść po najmniejszej linii oporu, a przynajmniej sensowniej to wytłumaczyć. W przypadku np. Milvy taka śmierć pasowała do jej sytuacji. To była prosta i wybitnie, wybitnie uparta kobieta. Tylko ona mogła powystrzelać łuczników Vilgefortza i nie było innego wyjścia. Zapewniła Geraltowi i reszcie ekipy bezpieczne przejście przed gradem strzał, które upodobniłyby ich do Emhyra, gdy ten był przeklęty. Cahir z kolei zginął w sumie głupią śmiercią. Nie dał za daleko uciec Ciri, nie zranił dotkliwie Bonharta, nie opóźnił jego ruchów w żaden inny sposób. Ot pomachał sobie szabelką parę razy, ale jego twarz szybko znalazła się na glebie i wąchała podłogę. Nie jest to poziom tego jełopa z GoT, co się rzucił na Night Kinga z dzidą, broń Boże, ale mimo to czułem niesmak. Wynagrodziły mi to w pewnym stopniu retrospekcje, które momentalnie przywiodły mi na myśl smutne sceny z przeszłości jakiegoś bohatera shounenów-bitewniaków. Ileż to razy widziałem w tych bajkach, jak jakiś młody chłopiec przysięga swojej mamie/cioci/innej kobiecie, że jak dorośnie, to pomści swoich ziomków. Fajnie wyszło, bardzo obrazowo, to akurat wyszło autorowi. Generalnie dość prosta postać, ale jej urok tkwi w b. dobrze przedstawionym motywie odkupienia. Cahir i Geralt zrozumieli pewne rzeczy, pokazali wzajemne zaufanie w ważnych momentach, dali po ryjach i finalnie stali się przyjaciółmi. Ukoronowaniem tego wątku jest dobrowolna, samobójcza śmierć Nilfgaardczyka i choć mam pretensje do tego jak to się odbyło, tak sam finisz oceniam jako dobry.
Na szczęście walka Bonharta z Ciri była dużo ciekawsza. Głównie ze względu na beznadziejny stan twierdzy Vilgefortza, który zmusił Cintryjkę i jej wroga do skakania po wąskich murkach i balansowania ciałem, by nie spaść. Gdy młode lwiątko trenowało w Kaer Morhen, to już wtedy wyobrażałem sobie, jak w decydującym starciu wykorzystuje umiejętności, których nauczył ją Lambert wraz z Geraltem. Nie pomyliłem się za bardzo ze swoimi przewidywaniami. Dzięki temu walka była dużo ciekawsza, bo oboje musieli uważać na to, by nie spaść. Sytuacja jednak sprzyjała jasnowłosej - nie musiała tyle balansować, była trzeźwa, w przeciwieństwie do swojego przeciwnika, więc miała lepszy refleks (choć alkohol do pewnego momentu nieźle buffuje ludzi - nie tylko luzuje język, ale i powoduje, że mniej się ograniczamy w walce, przez co mocniej i szybciej uderzamy. Oczywko do momentu, póki nie przekroczy się tej niewidzialnej granicy, gdy stajemy się już zbyt nawaleni), ma doświadczenie w tego typu walce itd. Ogółem rzecz biorąc, solówka była odpowiednio długa i satysfakcjonująca. Było mi trochę smutno, jak Bonhart spadł i rozbił sobie głowę o podłogę.
Podczas gdy Milva zapewniała bezpieczne przejście Geraltowi, Cahirowi i Angouleme, wampir przeszukiwał zamek w poszukiwaniu Cirilli. Choć bardziej preferuję wizję Redsów, to odpowiada mi również to, jak przedstawiono jego moce w książce. Różnica jest taka, że Regis w grze, częściej pokazuje swoją siłę, a rzadziej używa sztuczek. W książkach nie przypominam sobie sceny, w której musiałby użyć swojej siły fizycznej (w sensie takiej, że 1 ciosem przebija ludzi like np. na wylot, jak postacie z DBZ), nawet w przypadku żołnierzy, czy podniesienia czegoś, jak np. belki, czy innego ciężkiego przedmiotu. Może była jakaś pojedyncza scena, czy dwie, ale skoro nie zapamiętałem, to nie było to chyba nic ważnego. Strażnikom Ciri poprzestawiał w głowach, użył kilku sztuczek, a na końcu dobił ich przecięciem aorty, czy wyssaniem krwi. Z kolei w walce z Vilgefortzem była mu zbyteczna. W świecie fantasy jest różnie - są mnisi vel. magowie bitewni, magowie jak Gandalf (świetnie posługujący się bronią białą i magią, jak Vilgefortz) czarodzieje posiłkujący się walką wręcz, wojowie uczący się elementów magii w większym lub mniejszym stopniu itd. Książki też nie muszą być zbalansowane (jak np. gry) pod tym względem - mogą być uber-czarodzieje, którzy odwalają akcje, jak bohaterowie Marvela. Sapkowski jednak dość wyraźnie w swoim świecie zaznaczył, że sprawny żołnierz lub miotacz/łucznik może pokonać średnio ogarniętego maga lub takiego nawet-nawet niezłego przy sprzyjających okolicznościach. Niektórzy czarodzieje bali się walki w zwarciu i starali się zmienić swoją pozycję lub po prostu uciec. Z kolei ten z opowiadania ze smokiem, wiedział że szybciej dosięgnie go siekierka wyrzucona przez umięśnionego i silnego krasnala niż on skończy rzucać czar. Jak napisałem w poprzednim tekście, finałowy wróg Geralta jest pozbawiony tych wad. Przeszedł szkolenie wojskowe, ma doświadczenie i odpowiednie cielesne gabaryty. Dodatkowo przygotował pole bitwy, które zapewniło mu więcej many (nie powiedziano o tym wprost, takie odniosłem wrażenie), odporność na jakieś czary (zakładam, że nie tylko na skanowanie, skoro Ciri nie mogła używać swoich sztuczek), co uczyniło z niego jeszcze potężniejszą istotę. Zapomniał jednak o starej zasadzie - i Herkules d*pa, kiedy ludzi kupa. Współpraca Geralta, Yen, poświęcenie Regisa, pomoc czarodziejek (amulet) i arogancja jego samego spowodowały, że przegrał.
Gdy Regis dołączył do swojego druha i jego czarnowłosej karyny, to ci byli w kiepskiej sytuacji. Było mniej więcej tak, jak to sobie wyobraziłem po solówce na wyspie Thanedd - gdyby Vilge walczył na pełnej kurie, to Geralt zostałby spopielony magicznym pierdem czarnoksiężnika. W zasadzie to gdyby nie Yennefer, to tak by się skończyły losy Białego Wilka. Czarnowłosy chad puścił od niechcenia kulę ognia, a wiedźmin bez pomocy panny by jej nie uniknął. Ale tak dosłownie od niechcenia, jakby okazywał mu pogardę i traktował jak słabiaka , którego można lać tylko z liścia, bo pięścią można mu zrobić zbyt dużą krzywdę. Yennefer przynajmniej odbijała jego czary i zmusiła do jakiegokolwiek wysiłku. Co jest podwójnie bolesne dla Geralta, bo gdy ten dobrze się odżywiał, odpoczywał, expił lvl na potworach, a po pracy miał full-serwis seks, to jego panna miała robione coś w rodzaju drenażu mózgu. Mało tego, Vilge zrobił jej krwawe manicure połączone z siłowym masażem całego ciała, głodówkę zapewniła sobie sama. W pewnym momencie do walki wkroczył wampir. 2 razy próbował go zabić, 2 razy prawie się udało. Ba, Vilgefortz po raz pierwszy w sadze niemalże zerał się ze strachu i to w obu akcjach. Niestety, mag szybko opanował panikę i pozbył się problemu - odepchnął energią Geralta, który chciał go dobić, a następnie skumulował manę w swoich dłoniach i rozerwał wampira jak kartkę papieru. Darł się okrutnie, dosłownie i w przenośni, po czym równie nagle zamilkł na kilka lat. Po potężnej istocie pozostały jedynie jakieś kontury, widoczne pewnie jeszcze gorzej niż Han Solo w karbonicie u Jabby.
Nim przejdę do Touissaint, to jeszcze posmęcę o rozmowie Emhyra z Geraltem i paru rzeczach, o których nie wspomniałem. Wypadła tak jak się spodziewałem. Emhyr jest apodyktycznym i bezlitosnym ku*asem, ale podobnie jak generał Kiszczak, ma honor łotra i nie jest gnidą, która nie docenia dobrej roboty. Sapkowski rzadko kiedy pokazuje nam jego pozytywną stronę, więc z dużą przyjemnością chłonę wszelkie chwile, w których się nie spina i odsłania swoje miękkie podbrzusze. Czy to z fałszywą Cirilą, czy podczas rozmowy z Geraltem. To miły gest z jego strony, że dał żyć wybawicielom swojej córki, zamiast postąpić zgodnie z chłodną logiką i stracić ich dla ucięcia plotek o tym dniu. Dzięki temu mogłem zobaczyć, że świetne sceny z końcówki "Dzikiego Gonu", gdy Ciri dziękuje wszystkim, którzy jej pomogli (lub karze, jak przeszkodzili). To nie jest wymysł Redsów, a kolejny piękny wątek, którą jedynie rozwinęli. Bardzo podobała mi się też otoczka wokół krwawej łaźni pod koniec książki. Niektórzy ją krytykowali, a dla mnie pasuje do tego świata, jak i samego głównego bohatera. Świetnie podsumowuje jeden z głównych wątków sagi, który wielowymiarowo przedstawia ludzkie okrucieństwo i egoizm. Sztuczne podsycanie konfliktów społecznych, coś co politycy i władyki stosują od wieków, gdy mają za dużo krzyczących gęb lub trzeba spuścić trochę ciśnienia z krzykliwej młodzieży.
Fajnie też wypadła bitwa pod Brenną, którą widzimy z kilku perspektyw. Z widoku Jarre, który spisał jej przebieg, wojowników krajów północy, krasnoludów, Nilfgaardczyków, z różnych odcinków linii frontu. Część losów bitwy poznaliśmy z perspektywy komentatorów, którzy rozkminiali to wydarzenie wieki po nim. Mam na myśli np. Pani Jeziora i jej adeptkę oraz kadetów z Nilfgaardzkiej szkoły wojskowej. Nie były to może najlepsze fragmenty, ale stanowiły niezły dodatek. Najciekawsza, a zarazem najważniejsza, była jednak perspektywa medyków. Sapkowski poświęcił dużo miejsca etapowi, który jest pomijany w książkach, grach, filmach (a przynajmniej ja nie spotkałem się z czymś porównywalnym). Zobaczyliśmy praktyczne zastosowanie magii, przeczytaliśmy o bolesnych skutkach zmiażdżenia, martwicy, czy innych ranach odnoszonych na dawnym placu boju. Nie było zmiłuj, jak jakaś rana była zbyt ryzykowna, to odcinano członek za pomocą piły. Dzięki dokładnemu opisowi autora, mogliśmy sobie wszystko dokładnie wyobrazić. "Czułem" wymiociny i żołądkowe reakcje personelu medycznego na obrzydliwe rany. Widziałem, jak Rusty sprawnie zarządzał obozem medyków i motywował swoje towarzyszki. To dobry niziołek, lecz wymagający i narzucający ostre tempo pracy. Prawdziwy lekarz z powołania, ma pełno dobra i odwagi w sercu, jak Regis. Choć niziołek jak to niziołek, co on może. Ten nawet kamieniem nie rzuci, w końcu ma leczyć, a nie zadawać cierpienie. Fajnie było zobaczyć Shani i Marti w nieco innych okolicznościach niż romansowaniu i podszczypywaniu Geralta lub fantazjowaniu z koleżankami o seksie z nim (czarodziejka mówiła, że oddałaby mu się nawet, gdyby miała siedzieć na jeżu). Ich delikatność i urok ciekawie kontrastowały z krwią i śmiercią unoszącą się w powietrzu. Bardzo satysfakcjonujący etap, który nieźle zobrazował mi, jak wyglądały bitwy z perspektywy medyków. Tak polubiłem Rusty'ego (mimo jego w sumie krótkiej roli), że zrobiło mi się autentycznie smutno, gdy przeczytałem o jego śmierci. Był oddany swemu zawodowi i pacjentom aż do bolesnej śmierci.
Jeśli chodzi o książkowe Toussaint, to był to bardzo potrzebny arc. Zarówno dla czytelników, jak i przede wszystkim bandy Geralta, która potrzebowała chwili wytchnienia przed bolesnym kresem przygody. Księstwo Anny Henrietty, jest równie piękne i urocze, co jej władczyni. Ludzie są dla siebie mili, niemal nie ma biedy (tak, jest przytułek dla biednych w grze, ale samo księstwo zarówno w niej, jak i książce, jest kreowane na bogate), rządzi nimi wspaniała, lecz mocno charakterna i nieznosząca sprzeciwu księżniczka. Jest też troszkę oderwana od rzeczywistości, ale że jest ładna, a większość obywateli cieszy się względnym, długotrwałym powodzeniem, to jej się to wybacza. Szczególnie, że dookoła trwa wojna, a u nich jest picie wina i fajne życie, co dodatkowo podnosi jej notowania. Ten dobrostan udziela się wszystkim. Milva i Angouleme mogły trochę poużywać z życia po traumatycznych przeżyciach i przeżyć coś fajnego przed śmiercią. Analogicznie było z Cahirem i Regisem. Niestety, często bez Geralta, który albo expił lvl w lochach przed starciem z Vilgefortzem albo kochał się z Fringillą Vigo. Kochał to mało powiedziane, przelecieli cały alfabet kilka razy. Niezła ironia losu. Ze wszystkich czarodziejek, to ona dostała rolę kochanki wiedźmina. Cnotliwa, ułożona i spokojna kobieta, ta która wstydziła się Filippy, będącej po miłosnych, lesbijskich uniesieniach ze swoją koleżanką z Loży. Niektóre koleżanki jej musiały zazdrościć tego questa. Sama Fringilla cieszyła się, nawet jeśli Geralt stale myślał o swojej damie. Zabolało ją to w pewnym momencie, ale nie miała większego żalu wobec Geralta . Trzeba było się wybawić i wykrzyczeć przed powrotem do Nilfgaardzkiego gułagu dla czarodziejów.
"Toussaint powszechnie uważane jest za ksiąstewko z bajki, śmieszne i nierealne, będące nadto, z racji winnej produkcji, w stanie permanentnego rauszu i niezmiennej bachicznej radości. Jako takie przez nikogo nie jest traktowane poważnie, ale cieszy się przywilejami. W końcu dostarcza win, a bez wina życia, jak powszechnie wiadomo, nie ma. Dlatego w Toussaint nie działają żadni agenci, szpiedzy ani tajne służby. I nie potrzeba armii, wystarczą błędni rycerze z zasłoniętym okiem. Nikt nie zaatakuje Toussaint."
"Wiedźmin już dawno zorientował się, że pod większością winnic Toussaint były starożytne kopalnie. Niechybnie było tak, że gdy posadzona winorośl zaczęła rodzić i zapewniać lepsze zyski, wydobycia kopalin zaprzestano, a kopalnie porzucono, częściowo adaptując korytarze i chodniki na winne sklepy i piwniczki."
"Był dzień po pełni, gdy zobaczyli Toussaint, skąpane w zieleni i słońcu. Gdy zobaczyli wzgórza, stoki, winnice. Dachy wież i kaszteli, lśniące po porannym deszczyku. Widok nie zawiódł. Zrobił wrażenie. Zawsze robił."
Gdy przyjąłem questa od dwóch błędnych rycerzy i udałem się wraz z nimi do Toussaint, to jeszcze nie znałem tego księstwa. Słyszałem o nim różne opinie (zarówno o growej, jak i książkowej wersji), ale nie zależało mi na nim - wolałem przeczesywać inne krainy w poszukiwaniu nieodkrytych terenów. Zmieniło się to jednak, gdy pokonałem olbrzyma i udałem się na rekonesans po nieznanej sobie okolicy. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Barghesty i usłyszałem "For honor! For Toussaint", to odpadłem. Odpadłem tak samo jak za 1, 2, 3 razem i kolejnymi. Gdy w książce doszedłem do story-arcu z Toussaint i przeczytałem w/w cytaty, to powiedziałem sam do siebie, nie po raz pierwszy przy tej grze: "Kur*a, że też Wam się chciało oddać tę krainę co do literki!". Nie wiem, czy taki był zamiar twórców, ale wyciągnęli niemal wszystko co się da z książek i perfekcyjnie przełożyli ich treść na formę gry. Nie chodzi tu tylko o dokładne odwzorowanie krainy, ale i nadanie jej podobnego klimatu do tego, który stworzył pisarz. Najlepiej im to wyszło w tym DLC. Obywatele Toussaint mają odmienny sposób życia i kulturę od swoich północnych sąsiadów. Nie stresują się tak, nie przywiązują wagi do wielu rzeczy, zamiast tego wolą rozkoszować się naturą, ciepłym słonkiem, pić wino i kochać swoją uroczą księżniczkę. Jest co prawda kilku niegodziwców I zadymiarzy, ale z racji że nie jest to przestępczość zorganizowana, to zwykli ludzie lub błędni rycerze, świetnie sobie radzą z pacyfikowaniem pojedynczych incydentów i dławieniem buntowników.
To, że zwykle głównie chwalę grę, nie oznacza, że jest pozbawiona wad. Nie są one duże, gabarytowo nie są nawet średnie. Nie utrudniają one rozrywki, ale potrafią zirytować, a czasem nawet lekko wkuwić. O ile można się przyzwyczaić do kiepskiego sposobu pływania, jazdy kapryśną Płotką, o tyle zgon po upadku z kilku metrów, czy przeciwnicy respawniący się z dpy w niektórych questach są wkurzający. Tym bardziej, że za pozbycie się ich, to nie dostałem ani jednego punktu expa (aczkolwiek ten bug miałem tylko i wyłącznie na nowym obszarze). Błędów z wykrzaczającą się grą nie liczę, bo zdarzyło mi się to dwa razy i w obu przypadkach było tak, jak mówił NrGeek w swojej recenzji - gra sama daje nam do zrozumienia, że lepiej zrobić save'a, bo niedługo może się wykrzaczyć. Tak też zrobiłem w obu sytuacjach i była ok. Poza tym nadmiar bezużytecznych śmieci. O ile w "Wiedźmin: Dziki Gon" ich liczba była akceptowalna (tzn. było troszkę zbędnych szpejów, ale nie na tyle, by powodowało to wkurzenie, jak w "Krew i Wino") + był to sam początek gry, gdy i tak się zbiera wszystko, by mieć hajs na kowala, jadło itd., o tyle w dodatku nawalili ich za dużo. Większość do niczego się nie przydaje, nie można ich sprzedać za godziwą gotówkę i dużo ważą. Zdecydowanie za często musiałem opróżniać juki swojej dzielnej Płotki. A, tryb NG+ też jest trochę do bani i żeby łatwiej wymaxować Geralta, to musiałem zacząć zabawę kompletnie od zera. W sumie właśnie jestem w trakcie, mam 20-22 lvl. No ale gra w "Wiedźmin: Dziki Gon" to przyjemność sama w sobie, więc nie narzekam. Innych błędów nie pamiętam. Może jakieś były, ale pojawiały się na tyle rzadko, że machnąłem na nie ręką. Ot wystarczy trochę popływać, pojeździć na klaczy i człowiek się przyzwyczaja. Najwyżej będziecie musieli powtórzyć questy z wyścigami konnymi.
Fabularnie jest gorzej niż w "Sercu z Kamienia". Historia nie jest wybitnie oryginalna, postacie choć są fajne, to w większości mniej mi się podobały niż te znane z Sagi. Nie oznacza to, że opowieść jest słaba. Ma kilka świetnych wątków (dom dziecka prowadzony przez wampirkę, Dettlaff i jego relacja z dziewczyną, która go wykorzystała, Regis w Tesham Mutna). Zresztą Regis jest tak zajebistą postacią, że stanowi zaletę sam w sobie. Co prawda jego styl walki odrobinę różni się od tego co w zaprezentował w książce, ale to dla mnie zmiana na plus. Jak kiedyś wspominałem, takie rzeczy prezentują się po prostu efektowniej. Również z tego powodu, proces regeneracji zniszczonych tkanek został przyśpieszony. Regis wspominał kiedyś, jak grupa wieśniaków odcięła mu głowę i regenerował się przez 50 lat. Można to też uzasadnić tym, że np. rozwinął swoją regenerację do świetnego poziomu, po tym jak Vilgefortz zatrzymał go w miejscu na długi czas. Fajnie wypadła jego relacja z Dettlaffem. Choć pozwolili sobie na pewne zmiany, to nie ruszali jego charakteru. Ba, świetnie go uzupełnili głosem Jana Frycza. Jest donośny, wyraźny i czysty. Świetnie pasuje do tej postaci i nie wyobrażam sobie lepszego aktora głosowego do tej roli. Zwłaszcza z takimi dialogami. Zachowuje się i mówi tak, jakby pisał go sam Sapkowski u szczytu formy. Czułem się jakbym czytał fragmenty z wyciąganiem podkowy z ognia, czy picie samogonu z mandragory. Wracając na chwilę do zmian, CDPR trochę rozwinął mitologię wampirów i wiemy o nich trochę więcej. No i warto naprostować pewien błąd z wikipedii - srebro działa na wampiry i inny byty pokoniukcyjne. Nie pomnę dokładnego cytatu, ale Geralt kiedyś tłumaczył bodajże Ciri, czym się charakteryzuje miecz wykuty ze zwykłego metalu, srebra, meteorytów. Nie pamiętam jak było z tymi pochodzenia pozaziemskiego, ale coś tam wspominał o szczególnej wrażliwości potworów na srebro. Jasne, tym się nie zabije wampira wyższego, ale jak pokazał Vilgefortz, są rzeczy dużo gorsze od śmierci. No ale nie uprzedzajmy faktów.
Finał "Krew i Wino" tyra zakończenie podstawki. Za każdym razem, gdy słyszałem "I Cannot Let You Leave" lub inne piosenki z wokalem naszych pięknych Słowianek, to przez moje ciało przepływało czyste podniecenie. Jakby władowano we mnie euforyczne narkotyki lub przeżywałbym wyjątkowo ekscytującą, działającą na zmysły chwilę. Od efektownego wejścia Regisa i Dettlaffa akcja nabiera tempa. Wampiry wyższe bez problemu masakrują napotkanych żołnierzy, którzy są dla nich słabi niczym niemowlaki dla dorosłego mężczyzny. Dettlaff spotkał się z dziwką, która go bezczelnie wykorzystała. Sytuacja wydała się być ogarnięta, Regis i Geralt spokojnie odeszli, myśląc że po sprawie, a po kilku chwilach stało się najgorsze. Wku**iony do granic możliwości Dettlaff, zebrał wszystkich podległych sobie krwiopijców i rozkazał im zrównać z ziemią Beauclair. No jak to zobaczyłem, to miałem ciepło, jak rozrywkowa dziewczyna na widok męskiego Chada. Dla tych co nie grali lub grali tak dawno, że zapomnieli - wyobraźcie sobie początek DBZ. Goku i Piccolo (Regis i Geralt) są silniejsi niż w walce z Raditzem, tylko że zamiast Vegety i Nappy, to na Ziemię przylatuje Vegeta i statek, na pokładzie którego jest co najmniej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset saiyan zauważalnie słabszych od Raditza (powiedzmy tak pomiędzy Goku, a Raditzem). Dettlaff, czy Regis mogą zabijać zwykłe wampiry liściując je lewą dłonią, ale tylko oni mają taki przywilej. Wypoczęty i najedzony Geralt nie ma co prawda dużych problemów z wampirem, ale gdyby popełnił błąd lub go nadmiernie zlekceważył, to mógłby skończyć z przeciętą tętnicą. Nie mówiąc już o rycerzach Toussaint, którzy w najlepszym, mocno optymistycznym razie, pewnie obroniliby stolicę, ale nad ranem wyglądałaby jakby rozerwano na żywca 20 tysięcy ludzi nad miastem i rozrzucono ich zwłoki po mieście. Nie przesadzam z tym porównaniem, wystarczy zagrać i zobaczyć, co Alpy, Bruxy i ich kuzyni porobili w stolicy Toussaint w kilka minut. Jedyne, co mnie rozczarowało, to kiepska walka między Regisem, a jego wybawicielem. Spodziewałem się co najmniej 2vs1, przynajmniej na jakimś odcinku walki z bossem. Nie żeby jego pomoc była konieczna, bo poradziłem sobie w około 5-7 godzin (dłużej męczyłem się z Shao Kahnem grając w MK9), ale fajnie byłoby popatrzeć na solówkę dwóch wampirów wyższych. A, scena z tym jak Regis jadł Dettlaffa była... dziwna? Nie chodzi mi o sam fakt pożerania, bo to jest zgodne z postacią medyka, a o sposób w jaki to pokazano. Jak w taniej grze na PS2, która miała ograniczenia w animacji.
Tak jak "Krew i Wino", jest zrobiony na modłę dodatku do gry (jak np. “Frozen Throne” dla "WarCraft 3: Reign of Chaos"), tak "Serce z kamienia" jest typowym DLC. To w miarę zwarta, niemal pozbawiona dodatkowych wątków opowieść. Przywodzi mi na myśl opowiadania, które poprzedzają sagę. Podobnie jak w/w DLC, SzK jest napisane mocno w klimatach twórczości Sapkowskiego. Mamy tu czerpanie z różnych kultur i baśni (rewelacyjnie pokazanych w obu dodatkach, nie raz zdziwiła mnie kreatywność twórców!). Jakbym miał to ująć jednym zdaniem, to czułem się, jak przy czytaniu długiego opowiadania. Taką jedną z wielu przygód Geralta. Jeśli chodzi o postacie, to spotkamy się znowu z medyczką Shani + poznamy 2 nowych bohaterów - Pana Lusterko i Olgierda von Evereca. Idealnie wkomponowały się w klimat książek, tak jak Harley Quinn do świata Batmana.
Olgierd von Everec to w sumie dobry człowiek, który częściowo na własne życzenie, a częściowo wrobiony, spadł na samo dno. Był szczęśliwy, ale konsekwencje podjętych decyzji i tkwienie w pewnych toksycznych relacjach, doprowadziła jego życie do ruiny. Stracił kochającą, piękną żonę, a z czasem wszystko przestało sprawiać mu przyjemność. Finalnie jego serce stwardniało jak kamień. Przyczynił się do tego Pan Lusterko. Demon, Szatan, Gaunter O'dim, Dzin, Byt z innego świata - różni ludzie różnie go nazywają. Ja zwykłem nazywać go Szatanem, bo wykazuje cechy podobne do swojego kolegi z "Devilman: Crybaby". Nie jest zły, on po prostu jest bardzo słowny i dokładnie waży każde słowo. No dobra, raz się zdarzyło, że zabił jednego gościa za wkurzenie go, ale do większości swoich zbrodni jedynie doprowadził. A to Evereca, by wszedł na księżyc, a to na bibliotekarza, który tłumaczył Geraltowi kim jest Gaunter O'dim i przypadkiem skręcił sobie kark. W dodatku jest diabelsko dokładny i kuszący, najlepsi prawnicy nie wykazują się taką bezwzględnością i sprytem. Jednocześnie jego kuszenie nie polega na zachęcaniu. O nie, jak przystało na Szatana, on po prostu przemawia swoim diablim, złotym językiem i mami nasze zmysły tanim, łatwym zyskiem. Tylko patrzy i mówi, nie zmusza ani przesadnie nie zachęca. Za pierwszym przejściem, zabiłem Evereca za jedzenie. Za drugim, gdy grałem z 9 letnim synkiem koleżanki, ukatrupiliśmy go za hajsy. Nie widziałem więc pozytywnego scenariusza i nie wiem, jak wygląda walka z Panem Lusterko. Jasne, później przejrzałem ten fragment na YT, ale niewiele z tego pamiętam. Jeden z najlepszych dodatków, w jakie kiedykolwiek grałem, historia upadłego szlachcica była bardzo pouczająca i podobnie jak książki, sprawiła że zastanowiłem się nad pewnymi rzeczami w swoim życiu. Na pewno do niej jeszcze raz wrócę.
No i w ramach zakończenia, parę ogólników o samej grze. Postaram się za bardzo nie powtarzać po innych. Przede wszystkim doceniam to, że studio poprawiło dobry twór Sapkowskiego. Świat wykreowany przez AS-a ma duży potencjał i podobnie jak w przypadku “WarCrafta”, nie trzeba się bardzo gimnastykować, by wsadzić tam przeróżne, teoretycznie nie pasujące motywy (łącznie ze statkami kosmicznymi itd.) Redsi mają jednocześnie spore pole do popisu i wiele luk do wypełnienia, bo autorowi nie zależało na rozbudowie świata, jego geografii, magii i prawideł, jakie nim rządzą. Jak pokazał “Dziki Gon”, Redsi czują ten świat chyba nawet lepiej od Sapkowskiego, gdy pisanie przygód Geralta przynosiło mu jeszcze jakąś radość. Niemal każda postać została rozwinięta na plus, wszyscy ważni mają rewelacyjnie dobrane głosy (Geralt, Zoltan, Regis, Emhyr, Ciri szczególnie!). Dzięki Cd-Project Red mamy też w końcu legitną mapę świata Wiedźmina, a Triss została przepięknym redheadem. Niektóre rzeczy wyszły im na minus, ale są to drobne rzeczy. To mniej więcej tak, jakbym czepiał się dziewczyny o jakieś niegroźne cechy jej charakteru, gdy jest kochającą, mądrą, ładną, czułą, rozsądną i rewelacyjną kochanką. Albo w wydaniu żeńskim - czepiał się swojego chłopa o to, jest zaradny, ciężko pracuje, przynosi dużo hajsów do domu, zajmuje się domem, dziećmi, dba o siebie, nie jest brzydki, ale lubi palić blanty lub szlugi na noc. No kurde, to nie po Bożemu.
Gra jak już pisałem, nie jest idealna i ma parę drobnych błędów. Z drugiej jednak strony, ostatnią grą, która zapewniła mi tyle zabawy jest “WarCraft 3”. “Wiedźmin: Dziki Gon” to gra tego samego kalibru. Tytuł, który na zawsze zapadnie w mojej pamięci, jak “Doom”, “Command and Conquer”, “StarCraft”, “WarCraft” i parę innych. Jak już wymaksuję grę (co szybko raczej nie nastąpi, trzeba w końcu przejść RDR2), to co prawda raczej do niej nie wrócę w ciągu najbliższych kilku lat, ale za 5? Jak już zapomnę większość z niej? Czemu nie. Chętnie sprawdzę mody, bo koledzy mający PC-ty czasem sobie ze mnie żartują. :P
Chciałbym bardzo podziękować Oli za długie i szczegółowe wyjaśnienie dotyczącej magów w świecie fantasy i nie tylko. Dzięki niej uniknąłem paru błędnych wniosków i doszedłem do kilku nowych. Równie ciepło chciałbym podziękować Karolowi za odpowiadanie na wiele (czasem dziwnych :P) pytań, które mi oszczędziły sporo czasu na research.
Źródła wykorzystanych obrazków:
Vilgefortz vs Geralt i Regis ->
Ciri vs Leo Bonhart -> https://www.artstation.com/artwork/zmdXQ