Krąży taki żarcik po Internecie, że jak Netflix zrobi serial, o tym co dzieje się obecnie w USA, to nareszcie cała obsada będzie czarnoskóra. Sęk w tym, że serial ten nie byłby opowieścią o rasach, lecz o ideologiach. Zresztą w dzisiejszych czasach łatwo ulec sugestywnym obrazom, które są tylko wycinkiem rzeczywistości i tworzyć na ich podstawie jakieś ogólne zasady. Ja na przykład widziałem nagranie, na którym czarnoskóry zwracał uwagę białemu antifiarzowi, że niszczenie pomników to nie jest dobry pomysł. Ot, jeden z wielu obrazów.
To co się dzieje obecnie w USA to ruchawka polityczna, nie rasowa. Sklepy okradają czerwoni, a nie czarni. I bynajmniej nie mam tu na myśli Indian. Oczywiście każda rasa to jakiś zespół cech i predyspozycji. Zupełnie jak w fantasy. Elfy dobrze strzelają z łuku, krasnoludy dobrze władają toporem. Żadna z ras nie ma jednak specjalnych predyspozycji do rabunku i mordu. Potwory zdarzają się w każdej grupie.
Nie tak dawno temu oglądałem filmy z Rwandy. I szczerze mówiąc trudno oddać moje zaskoczenie, tym co zobaczyłem. Kraj ten bowiem zawsze kojarzył mi się z afrykańskim Wołyniem, krwawymi mordami dokonywanymi przez sąsiadów na sąsiadach. Tutsi i Hutu - te nazwy zresztą zapisały się już w słowniku jako synonim skonfliktowanych plemion w ramach jednego państwa. I ta historia wydarzyła się za mojego życia. Tak jak zresztą wojna na Bałkanach... Co jednak ciekawe, obecna Rwanda w ogóle nie wygląda jak kraj po przejściu ogromnej traumy. Nie jest może bogaty, ale sprawia wrażenie zadbanego i czystego. Systemowo ogranicza się plastik, jest więc o wiele mniej śmieci niż choćby w Polsce. Mógłbym zatem powtórzyć za Rafałem Gan-Ganowiczem: "Uważajmy więc, gdy mówimy o narodach cywilizowanych". Poniżej fragment jego książki "Kondotierzy". Warto przeczytać.

Kto widział przemarsz Armii Czerwonej pod koniec drugiej wojny światowej, ten nigdy nie zapomni sowieckiego wandalizmu. Czego Sowieciarz nie mógł ukraść, to niszczył. Sowieccy żołnierze wyrzucali przez okna radia i gramofony, bagnetami cięli portrety, wyrywali struny z fortepianów, kolbą rozbijali umywalki i muszle klozetowe, strzelali do luster i kandelabrów, niszczyli biblioteki, tłukli meble i rwali na strzępy kotary. Każdy dom przez nich zamieszkały, choćby przez kilka dni — wymagał gruntownego remontu. Nie mówiąc już o brudzie i smrodzie jaki po sobie zostawiali. Wiadomo: jak się potłukło klozetowe muszle... Dlaczego tak strasznie niszczyli? Czyżby pchała ich do tego zazdrość, że ktoś mógł żyć w warunkach, jakie oni, obywatele „przodującego kraju” widywali tylko w kinie? Czy może winna była propaganda wmawiająca im bezustannie, że poza Sowietami panuje straszliwy wyzysk i wobec tego każde przyzwoite mieszkanie jawiło się jako siedlisko wyzysku? A może jest to naturą sowieckiego człowieka napędzonego wódką, jak silnik samochodu napędzany jest benzyną? Nie wiem. Ale barbarzyństwo sowieckie pamiętam...
Murzyni wandalami nie są! Murzyn, ani ten „dziki”, z dżungli, ani ten „cywilizowany” z miasta — niczego świadomie nie niszczy. Na terenach odbitych rebelii znajdowałem domy, wille i warsztaty. Niejedna willa była w opłakanym stanie, lecz nie było to spowodowane świadomym wandalizmem. Murzyńska rodzina zająwszy pobelgijską willę nie umiała po prostu korzystać z urządzeń i wygód. Zresztą najczęściej brak było elektryczności i gazu. „Rewolucjoniści” nie umieli włączyć elektrowni i generatorów... Więc w willi rozpalano ognisko pośrodku salonu na bezcennym nieraz parkiecie. Dym gryzł w oczy? Robiono dziurę w suficie i dachu. Później deszcze robiły swoje...
Sam widziałem okopcone ściany, spaloną podłogę, zacieki... Ale ku mojemu zdumieniu nieprzydatny do niczego, z braku prądu, sprzęt radiowy stał na swoim miejscu. Nawet płyty nie były potłuczone. Wspaniała zastawa z cienkiej porcelany, cała. Opuszczając to miejsce „dzicy” Murzyni niczego nie zniszczyli świadomie, niczego nie rozwalili.
Uważajmy więc, gdy mówimy o narodach cywilizowanych.