May smells the same as always – sweet, intense, familiar.
But I haven’t captured all the photos I wanted yet. The chestnut trees passed me by too quickly. Some moments slip away before you can even reach for the camera. And that’s okay – not everything needs to be frozen in time.
This time, I managed to catch the lilacs – classic, purple, wild and proud, sprawling as if they know their worth. Their scent doesn’t need an introduction. The photos won’t capture it, but I take them anyway – maybe just for myself. For that need to hold onto something that’s about to vanish.
Robinia – pink and white – so full of flowers that the branches bend under the weight. In a few days, they’ll fall like a rain of petals and disappear from memory. But not mine. I look at them through the lens like old friends – they haven’t changed, maybe just arrived a little earlier.
Mock-orange – white, fragile, almost overexposed in the light. It always looks clean and light, but it grows with a strength you wouldn’t guess. Those are the flowers I like the most – delicate only on the surface.
Each of these photos is more than just a frame; it’s a snapshot of a mood. Fleeting light, shadows between leaves, a random angle where everything just aligns. I didn’t catch everything this year. But enough to remember that spring came again. And smelled exactly right.
Maj pachnie jak zawsze – słodko, intensywnie, znajomo.
Ale nie zrobiłam jeszcze wszystkich zdjęć, które chciałam. Kasztanowce przeszły obok mnie za szybko. Niektóre momenty mijają, zanim sięgniesz po aparat. I trudno – czasem nie wszystko da się zatrzymać.
Tym razem udało się uchwycić bzy – klasyczne, fioletowe, dzikie i porządne, rozłożyste, jakby znały swoją wartość. Ich zapach nie potrzebuje reklamy. Zdjęcia nie oddadzą, ale robię je i tak – może bardziej dla siebie. Dla tej potrzeby zatrzymania czegoś, co zaraz minie.
Robinia – różowa i biała – ciężka od kwiatów, aż gałęzie się uginają. Za kilka dni opadnie jak deszcz płatków i zniknie z pamięci przechodniów. Ale nie z mojej. Patrzę na nią przez obiektyw jak na starego znajomego – nic się nie zmieniła, może tylko trochę wcześniej przyszła.
Jaśminowiec – biały, kruchy, niemal prześwietlony światłem. Zawsze wygląda na czysty i lekki, ale rośnie z siłą, której nie widać. Takie kwiaty lubię najbardziej – delikatne tylko z pozoru.
Każde z tych zdjęć to nie tylko kadr, ale też krótki zapis nastroju. Ulotne światło, cień między liśćmi, przypadkowy kąt, w którym wszystko się zgadza. W tym roku nie wszystko zdążyłam. Ale wystarczająco, żeby pamiętać, że wiosna znów była. I pachniała jak trzeba.